Odważny Johnny Depp

Tekst był publikowany w „Opcjach”1999, nr 4.

Cenię ten film, choć jestem świadomy jego braków, niedoskonałości, niebezpiecznego balansowania na krawędzi banału i kiczu, sentymentalizmu i „poetyckiej” wzniosłości, która może denerwować i razić, może też prowokować do cynicznego „obśmiania” bądź wzruszenia ramion, wykpiwającego tonu chłodnej, „intelektualnej” analizy. Cenię gest współscenarzysty, reżysera i odtwórcy głównej roli w jednej osobie, który po sukcesie Donniego Brasco (1996) Mike’a Newella z jego udziałem, zamiast angażować się w kolejne hollywoodzkie przedsięwzięcie „z prawdziwego zdarzenia” powołuje do życia Brave Picture Inc. po to, by móc przenieść na ekran powieść Gregory McDonalda The Brave. Książka McDonalda (chyba nie tłumaczona na język polski) szokowała drastycznością tematu i sposobem jego ujęcia, a wydawca na obwolucie ostrzegał, czy też radził co bardziej wrażliwym czytelnikom opuszczanie niektórych fragmentów. Była to niewątpliwie osobliwa zachęta do lektury.
Pamiętam kiedy spotkałem w roku 1988 w trakcie realizacji w Polsce filmu Triumf ducha Roberta M. Younga, Willema Dafoe (wtedy świeżo po sukcesach w tak głośnych filmach jak Pluton 1986 Olivera Stone’a, Ostatnie kuszenie Chrystusa 1988 Martina Scorsese i Mississippi w ogniu 1988 Alana Parkera), zrobiło na mnie spore wrażenie, że aktor większość zarobionych pieniędzy pakuje w eksperymentalny teatr prowadzony przez siebie w Nowym Jorku, do którego trzeba ciągle dokładać. Na szczęście jest z czego, bo Hollywood daje okazje nieźle zarobić. Ale tak naprawdę dla niego jest o wiele ważniejsza ta mała scena, o której wiedzą nieliczni. Myślę, że Johnny Depp to facet z podobnej półki, jeden z nielicznych dziś aktorów, którego stać na to, by móc odrzucać intratne propozycje, kiedy chce zrobić coś, co wydaje mu się w danym momencie najważniejsze. Pomimo gwiazdorskiej otoczki, mam wrażenie, iż nie został on całkowicie przeżuty przez „system”, nie utracił wiary w moc sprawczą kina, i choć zdarzało mu się grywać w filmach lepszych i gorszych, ten „Piotruś Pan w dżinsach Levisa” należy dziś do najciekawszych aktorów nie tylko swego pokolenia (trzydziestokilkulatków).
Warto przypomnieć kilka tytułów, które przyniosły mu popularność, ale i uznanie nie tylko w kręgach fanatycznych wielbicielek, lecz także wymagającej publiczności. W latach osiemdziesiątych, po kilku latach występów w zespołach rockowych, których „zaliczył” bodaj piętnaście, okresie występowania w serialu telewizyjnym, udaje mu się przeskoczyć w świat „prawdziwego” kina. Nową dekadę otwiera dwoma filmami, które sytuują go w gronie „młodocianych” gwiazd. Są to Beksa (1990) Johna Watersa i pochodzący z tego samego roku Edward Nożycoręki Tima Burtona. Potem powstają filmy, w których ten absolutny samouk objawia nieprzeciętny talent i tworzy niepowtarzalny image wiecznego outsidera, naznaczonego innością i nieprzystosowaniem do świata. Są to: Arizona Dream (1991) Emira Kusturicy, Co gryzie Gilberta Grape’a (1993) Lasse Hallströma, Ed Wood (1994) Burtona i wreszcie – bodaj największe osiągnięcie Deppa – Truposz (1994) Jima Jarmuscha.
Choć bohaterów kreowanych przez Deppa łączy rys owej „inności”, osobności i naznaczenia jakimś piętnem wewnętrznego niepokoju, to jednak w każdej z tych ról, powtarzając niejako swój wizerunek w zmieniających się wariantach, aktorowi udaje się stworzyć prawdziwe, wielowymiarowe postaci. Każde jego pojawienie się na ekranie przykuwa uwagę, elektryzuje widzów, choć Depp posługuje się niezwykle oszczędnymi środkami ekspresji. Ma jednak niezwykły atut w postaci, dziecięcej nieco w swej wyrazie, twarzy. Jego aktorstwo to nie tylko genialna intuicja, ale i świadomość warsztatu, inteligencja pozwalająca mu czasem na autoironię i dystans do samego siebie, jak i do granych postaci, czasem na precyzyjną, przemyślaną w szczegółach konstrukcję filmowych bohaterów. Taka „metoda” skłania do zaliczenia go w poczet aktorów bardziej „będących” na ekranie, aniżeli „grających”, jednak w jego przypadku takie stwierdzenie może być mylące. „Bycie” Deppa-Nożycorękiego, Deppa-Eda Wooda, Deppa-Don Juana, wreszcie Deppa-Blake’a choć niezwykle stonowane i pastelowe, zawsze jest świadomą i dopracowaną w szczegółach aktorską kreacją.
Bohaterem Odważnego jest „rdzenny Amerykanin” żyjący ze swoją żoną i dwójką dzieci na „śmietniku” zwanym Morgantown. Wraz z wieloma podobnymi mu mieszkańcami tego miejsca, którego określenie mianem slumsów, byłoby zapewne pewną formą jego nobilitacji, wegetuje bez pracy, bez pieniędzy, bez nadziei. Do tego jeszcze ten, wydawałoby się, zapomniany przez Boga i ludzi skrawek ziemi ma zostać zniszczony. Indianin Raphael, niewykształcony, spędzający sporo czasu w więzieniach, pijący więcej niż należy, przypadkowo dowiaduje się, że może zrobić „interes” swego życia, za cenę, no właśnie, za cenę swego marnego, nieudanego i beznadziejnego życia. Godząc się na sfilmowanie swej śmierci, podpisuje cyrograf za cenę którego ocali swą rodzinę. 50 tysięcy dolarów – tyle jest wart jego desperacki gest. 50 tysięcy i do tego siedem dni życia. Siedem dni mające stanowić rozłożone w czasie pożegnanie z żoną i dziećmi, które nie wiedząc o niczym być może po raz pierwszy cieszą się prezentami, którymi obsypuje ich ojciec.
Historia ta opowiadana jest w powolnym rytmie, bez realizatorskich udziwnień, bez epatowania formą, niejako wbrew dominującej obecnie w kinie amerykańskim estetyce pogoni za tanimi efektami mającymi przysłonić myślową pustkę. Funkcjonalne zdjęcia Vilko Filača (Czas Cyganów, Underground Emira Kusturicy), stonowana muzyka Iggy Popa i przejrzysta reżyseria Deppa dały w sumie dzieło interesujące, świadomie odcinające się od standardowych produktów hollywoodzkich. Znać w nim lekcję Jima Jarmuscha, jednego z nielicznych twórców amerykańskich, których ceni Depp. Widać też fascynację kinem europejskim. Oczywiście można powiedzieć, iż jest to określenie wysoce nieprecyzyjne, jednakże z drugiej strony warto zastanowić się nad słowami Istvána Szabó, który próbował niegdyś znaleźć odpowiedź na pytanie, co różni – w podstawowy sposób – kino europejskie od amerykańskiego. „Film amerykański – powiada twórca Mefista – na samym początku stawia przed widzem zagadkę, którą ten musi rozwiązać i którą pod koniec projekcji rozwiązuje. Widz ma do czynienia z zamkniętym światem, w którym można przewidzieć i uporządkować całość sprawy. Film europejski – wierny tradycjom sztuki europejskiej – znajduje się bliżej filozofii i poezji, szuka tajemnicy. Mówi o problemach życiowych, na które nie ma odpowiedzi. W filmie europejskim tajemnica tkwi w fabule, stylu, języku filmowym i przesłaniu filmu”.
Szabó dodaje do tego istotne spostrzeżenie, że w filmie amerykańskim, jeśli pojawia się tajemnica, to tkwi ona w twarzy aktora, to zresztą przyczyniło się do narodzin kultu gwiazd i określa od blisko dziewięćdziesięciu lat istotę tego kina. Skromny film Johnny Deppa jest udaną próbą zbudowania pomostu pomiędzy tymi dwoma „sposobami” tworzenia efektu tajemnicy. Twarz Raphaela nosi piętno wewnętrznego dramatu, by nie powiedzieć tragedii, wynikającej z faktu, iż po to, by móc ocalić swoją rodzinę bohater musi unicestwić siebie, składając ofiarę ze swego marnego życia. Depp podkreśla, iż nie cierpi tak zwanego show-body, czyli aktorstwa opierającego się na epatowaniu techniką, szafowaniu prywatnymi emocjami, popisywaniu się i efekciarstwie. Konsekwentnie kreśli postać loosera przy pomocy niezwykle oszczędnych gestów i wyciszenia, nie popadając przy tym w manieryzm i schematyczność. Podobnie jak demoniczny, a jednocześnie naznaczony jakimś rysem mrocznej, głębokiej wiedzy o życiu, McCarthy (frapująca kreacja Marlona Brando) werbujący samobójców, którzy gotowi są „zagrać” w snuff movies role swojego życia (i śmierci), jednocześnie ofiarowujący im wyzwolenie. Dla tych desperado bowiem, American Dream to nic innego jak szyderczo brzmiący slogan.
Spotkanie na planie filmowym Deppa i Brando miało miejsce już wcześniej. Od czasu Don Juana DeMarco datuje się ich przyjaźń. Jest coś symbolicznego w tym spotkaniu i wzajemnej fascynacji. Oto, jak chcą niektórzy, najwybitniejszy aktor w historii amerykańskiego kina, który wyreżyserował w swej karierze tylko jeden, bardzo kontrowersyjny western (Dwa oblicza zemsty 1961) i w pewnym sensie jego duchowy spadkobierca, tak samo jak jego mentor ekscentryczny, ale i tak samo niezależny, nie dający się łatwo kupić. Depp twierdzi, iż do reżyserowania popychała go ciekawość, a nie potrzeba sprawdzenia się, udowodnienia sobie, że też – jak wielu znanych aktorów – może wyreżyserować film. Wcześniej zresztą musiał znaleźć pieniądze na realizację, o które jak wspomina nie było nawet trudno (film kosztował tylko siedem milionów dolarów). Ale przekonanie potencjalnych inwestorów do tego, że to on ma zagrać w roli głównej, tym samym musi zmienić swój tak zwany image, było już sporym kłopotem. Aktor nie zamierza jednak w przyszłości poświęcić się reżyserowaniu. Lekcja Brando?
Odważny, zgodnie zresztą z przewidywaniami samego spiritus movens całego przedsięwzięcia, nie znalazł uznania w oczach amerykańskiej publiczności, film miał zresztą kłopoty ze znalezieniem poważnego dystrybutora, premiera się odwlekała i w końcu przemknął gdzieś chyłkiem po ekranach mniej ważnych sal kinowych. W Europie była podobna sytuacja: film przepadł w oczach jurorów festiwalu w Cannes, spotkał się w większości z krytycznymi głosami krytyki. A jednak, choć nie jest to dzieło wybitne, to film Johnny Deppa warto obejrzeć, jeśli tylko uda się go gdzieś znaleźć na polskich ekranach. Choćby po to, by móc przekonać się, że w Ameryce można też realizować nieco „inne” kino.

Odważny (The Brave). Reżyseria: Johnny Depp. Scenariusz: Johnny Depp, Paul McCudden, D. P. Depp. Zdjęcia: Vilko Filač. Muzyka: Iggy Pop. Występują: Johnny Depp, Marlon Brando, Marshall Bell, Frederic Forrest, Elpidia Carrillo. Produkcja: USA 1997.

Komentarze zablokowano.