Remiksowanie ego. Ars Electronica 2008

Tekst był publikowany w „Opcjach” 2008, nr 3.

Po raz kolejny jestem w Linzu. Z przyjemnością słyszę i widzę, że coraz więcej rodaków odwiedza to miejsce, w trakcie trwania festiwalu Ars Electronica. Kiedyś (stałych) bywalców z Polski można było policzyć na palcach jednej ręki, obecnie mam prawie pewność, że przechodząc główną ulicą handlową Landstrasse, bądź przez Hautplatz, spotkam kogoś ze swych przyjaciół, znajomych albo usłyszę polski język. Czasem ta obecność manifestowana jest także w inny sposób, czego dowodem może być „wirusowy” projekt Appeel (Richard The, Gunnar Green, Frédéric Eyl, Willy Sengewald) z wyraźną inskrypcją potwierdzającą, że „nasi tu byli”. Jeśli chodzi zatem o ilość uczestników/obserwatorów z Polski – nastąpiła wyraźna zmiana; niestety, jeśli chodzi o udział artystów z Polski (świadomie nie piszę „polskich artystów”), to zmian nie ma. Są praktycznie nieobecni. Przeglądam pieczołowicie zgromadzone przez organizatorów zgłoszenia prac w pięciu kategoriach (animacje komputerowe/film/efekty specjalne, muzyka digitalna, sztuka hybrydyczna, sztuka interaktywna, cyfrowe społeczności; „u-19 freestyle computing” to konkurs wyłącznie dla młodych artystów austriackich, zaś nagroda w kategorii „Media.Art.Research” również jest praktycznie poza zasięgiem polskich badaczy) i ze smutkiem stwierdzam, że na ponad trzy tysiące zgłoszeń z ponad sześćdziesięciu krajów z Polski pochodziło raptem… dziesięć.
To najlepszy wskaźnik jak  ma się cybersztuka w naszym kraju; choć w całkiem niedalekiej przeszłości na tym najważniejszym światowym festiwalu sztuki nowych mediów pojawiały się przecież polskie akcenty. W roku ubiegłym prezentował swoje realizacje Zbigniew Oksiuta (od lat jednak artysta ten pracuje w Niemczech), a Grzegorz Jonkajtys i Marcin Kobylecki (wywodzący się ze studia Platige Image, wcześniej współpracownicy Tomka Bagińskiego) za Arkę otrzymali  wyróżnienie (przyznawane są tylko dwa, obok Golden Nica, to najważniejsze nagrody). Bagiński roku 2005 Bagiński otrzymał Golden Nica za Sztukę spadania, w tym roku znowu w animacji pojawiło się polskie nazwisko. Tym razem jednak współreżyser (obok Chrisa Lavisa) filmu Madame Tutli-Putli, pochodzący z Poznania, Maciej Szczerbowski reprezentował Kanadę. Film zresztą nagradzany był już na innych festiwalach, miał też nominację do Oscara.
Segment poświęcony filmowi animowanymi ostatnimi czasy rozrósł się do minifestiwalu i obejmuje pokazy dziesiątków filmów w kilkunastu kategoriach – spokojnie można byłoby właściwie spędzić większość czasu oglądając wyłącznie animacje, ja niestety z konieczności zostawiam je sobie na deser: po powrocie do Polski oglądam „the best of” zgromadzone na DVD, kilkanaście prac, z których Witkacowska (ale i po trosze Schulzowska, Hitchcocowska i podszyta Jungiem jednocześnie) z ducha Madame Tutli-Putli w istocie wyróżnia się rozmachem, pomysłowością, znakomitym warsztatem realizacyjnym mieszającym różne techniki animacyjne. Piękny film, któryż to raz uświadamiam sobie, iż animacja filmowa to niewyczerpane źródło eksperymentatorstwa w zakresie formy, ale i dostarczania prawdziwych wzruszeń.
Tegoroczną Ars Electronica rozpocząłem od prezentacji The University of Tokyo pod hasłem Hybrid Ego poświęconej „nowym horyzontom sztuki hybrydycznej”. Wspomnijmy, iż „sztuka hybrydyczna” pojawiła się jako nowa kategoria w roku ubiegłym, niejako z konieczności, bowiem istniejące dotychczas kategorie coraz częściej okazywały się niewystarczające dla pomieszczenia dzieł i projektów zdecydowanie przekraczających wszelkie gatunkowe czy też rodzajowe typologie. Wśród prac Japończyków znalazło się szereg bardzo interesujących projektów wykorzystujących różne technologie i strategie sztuki nowych mediów, od robotów, mixed reality i rzeczywistości augmentowanej, przez prace interaktywne, do ciekawych rozwiązań nowych interfejsów. Trudno mówić o jakiejś odkrywczości, ale skromne najczęściej prace studentów, nie dysponujących przecież olbrzymimi środkami na swoje realizacje, w wielu przypadkach intrygowały i zaciekawiały, tak jak w przypadku Structured Creature (Josuke Ushigome, Yasuhiro Suzuki, Kunihiro Nishimura, Tomohiro Tonikawa, Michitaka Hirose), Feelings of Daily Details (Tokihiko Fukao), Ephemeral Melody (Risa Suzuki, Taro Suzuki, Seiichi Ariga, Makoto Iida, Chuichi Arakawa) czy Haptics of Robot Polysemy (Marika Hayashi, Suka Kadowaki, Ryohei Ueda, Tombaki Yoshikai, Masayuki Inaba). Celowo pieczołowicie wyliczam nazwiska współtwórców kolejnych projektów, bowiem dowodzą one, iż są efektem zespołowej pracy laboratoryjnej, charakterystycznej generalnie dla sztuki wykorzystującej nowe media, w której współdziałanie programistów, artystów, designerów, informatyków etc. jest czymś naturalnym, stanowi o specyfice tej dziedziny twórczości.
Po drugiej stronie Hautplatzu, naprzeciwko wystawy Japończyków w Campusie, jak zwykle od 2004 roku prezentowali swoje prace studenci Christy Sommerer i Laurenta Mignonneau, prowadzących na University of Art and Industrial Design „master class” pod nazwą Interface Culture. Niestety, w tym roku wystawa prac zrealizowanych w ciągu ostatniego roku była bardzo skromna, za to ukazały się dwie publikacje książkowe, z których zwłaszcza Interface Cultures. Artistic Aspects of Interaction, pod redakcją wspomnianej pary artystów oraz Dorothée King, zasługuje na uwagę. Gromadzi ona teksty poświęcone nie tylko zagadnieniom szeroko rozumianej kulturze interfejsu, ale przede wszystkim kwestiom interaktywności w różnych aspektach, software’u, audiowizualności, interfejsom inspirowanym biologią, co, jeśli zna się twórczość Sommerer i Mignonneau rzecz jasna specjalnie nie dziwi. Druga publikacja,  The Art and Science of Interface and Interaction Design, nie tylko z racji horrendalnej ceny (około 140 EUR), na którą narzekała sama Sommerer, ale w tym przypadku to wydawnictwo Springer decyduje, nie wzbudziła już takiego zainteresowania. Przy okazji warto wspomnieć, iż oczywiście można kupić w sieci pojedyncze rozdziały z tej książki, ale wtedy koszta całości lekko licząc ulegają niemalże podwojeniu.
Gdzie zatem można byłoby szukać najważniejszych, najciekawszych, czy też może najbardziej poruszających wydarzeń festiwalu? Każdy z uczestników tworzy zapewne takie zestawienie, i każde pewnie byłoby na swój sposób oryginalne, ale chyba nikt nie pominąłby performance’u Yanna Marussicha Blue Remix. Nieprzypadkowo organizatorzy wybrali jego twarz na okładkę katalogu Cyberarts 2008; to właśnie klasyczny przykład dzieła reprezentującego sztukę hybrydyczną (otrzymało zresztą wyróżnienie w tej kategorii). Przyznam, że ja sam nie uporałem się do dziś z jednoznaczną oceną tego performance’u – nie ulega wątpliwości, że miałem do czynienia z czymś niezwykłym, a jednocześnie budzącym różnorakie wątpliwości. Oto w przeszklonej klatce siedzi w nieruchomej pozycji performer, wcześniej przede wszystkim pracujący jako tancerz i choreograf, czyli ktoś, kogo działanie wiąże się z ruchem, jako immanentną istotą tego typu działań.
Tym razem interesuje go całkowity bezruch, wystawienie swojego ciała na wścibskie oczy widzów, którzy podziwiają go jak zoologiczną atrakcję, robią zdjęcia, filmują, niczym niewierni Tomasze z bliska chcą zobaczyć, co się dzieje z jego ciałem w trakcie około godzinnego seansu. Nie to jest jednak w tym wszystkim najbardziej zadziwiające – unieruchomione ciało, w otoczeniu sonicznym, które jest na żywo miksowanym wcześniejszym zapisem wewnętrznych dźwięków produkowanych przez ciało performera, z czasem zaczyna ciemnieć, by w efekcie wydzielać z siebie tytułową „niebieską” ciecz, co, mówiąc w olbrzymim skrócie, związane jest ze specyficznym metabolizmem organizmu, kontrolą oddechu, fizyczną kontrolą reakcji ciała, psychofizjologicznym timingiem. Ciało zaczynać się „pocić”, po skórze spływają stróżki nieznanej substancji, jakiej – nie wiadomo, zapewne przed spektaklem „przyswajanej” przez artystę, który dzień później, w trakcie spotkania z uczestnikami panelu poświęconego sztuce hybrydycznej wyjaśnia, iż jest ona efektem pracy fizyków, chemików, biologów. Nie zdradza jednak jej składu, zapewnia tylko, że jest ona całkowicie bezpieczna. W oczywisty sposób nasuwają się skojarzenia z ekstremalnymi doświadczeniami takich artystów jak Stelarc, Orlan, Franko B. Gdzie są, jeśli są, granice inwazyjnego działania na własnym ciele? Czy skojarzenia z metafizycznym doświadczaniem bólu, ograniczeń własnego ciała są właściwe, czy też raczej mamy do czynienia z rodzajem cyrkowego spektaklu, po którym wszyscy pytają „jak on to robi”, ale gdzieś zatraca się sens tego transgresyjnego dla wykonawcy, i być może dla widzów, doświadczenia?
Nie ulega wątpliwości, że po raz kolejny udało się stworzyć coś niepowtarzalnego, jedynego w swoim „formalnym” kształcie, nie jestem jednak przekonany do końca, czy wybitnego. Performance ten był niewątpliwie jednym z najbardziej oczekiwanych wydarzeń Ars Electronica, ale jak to zwykle bywa, jeszcze tego samego dnia można było zobaczyć coś, co stanowiło znakomite pendant do tego bulwersującego przedsięwzięcia. Trochę nieporadny, zabawny i bardzo przy tym odkrywczy Paul Granjon zaprezentował krótki performance, w którym grając na swoim koronnym instrumencie, jakim jest zbudowana prze niego „zitara” i śpiewając (choć to trochę określenie na wyrost), prezentował jednocześnie skonstruowane przez siebie low-techowe, wykorzystujące najczęściej serwomechanizmy, przyrządy służące do bardzo ciekawego zabiegu obnażenia mitu współczesnych nowych technologii, naszego fetyszyzmu dla skomplikowanych gadżetów w typie najnowszego iPhona, z którym defilowało w Linzu wielu uczestników. Często zresztą narzekając na jego rozmaite mankamenty (na przykład dramatycznie szybko rozładowującą się baterię). Cudownie oldskulowe zabawki Granjona przywracały właściwą perspektywę, jak by nie było na festiwalu, na którym prezentowane są najbardziej zaawansowane technologie medialne.
Zaraz po tym mogłem sobie spokojnie zapalić papierosa, by uruchomić ciekawą instalację wchodzącą w skład nagrodzonego Golden Nica, w kategorii sztuki hybrydycznej,  projektu Pollstream (Helen Evans, Heiko Hansen). Przyznam, że chyba jeszcze nikt nie pozwalał mi, czy też raczej zmuszał, do palenia w przestrzeni wystawienniczej; to papierosowy dym był bowiem rodzajem wyzwalacza interfejsu uruchamiającego wielowątkową instalację interaktywną. Po tym już tylko z przyjemnością mogłem posłuchać Paula D. Millera (aka DJ Spooky that Subliminal Kid), genialnego muzyka, błyskotliwego dyskutanta, przesympatycznego człowieka, który z równą swobodą tworzy kolejne przełomowe projekty muzyczne, pisze szeroko dyskutowane i odkrywcze manifesty (vide Rhythm Science, nie prosiłem o dedykację, ale bardzo sprawny autor wpisywał je niejako z rozpędu, kiedy usłyszał „Piotr” od razu skojarzył to imię z… Gdańskiem, gdzie miał wystąpić za kilka dni z głośnym multimedialnym performance’m Rebirth of a Nation), wykłada w renomowanych uczelniach. Z łatwośćią (praktyczną i teoretyczną) porusza się pomiędzy (czasem) niszowymi projektami muzycznymi (scena laptopowa, jazz, techno, hip-hop, illbient, trip hop, turntabilism, dj-ing, sampling) a subtelnymi (często przy tym mglistymi i pseudonaukowymi) teoriami prezentowanymi w „Social Text” (pamiętny pamflet Alana Sokala Transgresja granic: ku transformatywnej hermeneutyce kwantowej grawitacji). Cage, Gould, Santayana, Wu-Tang Clan, Baudrillard, Freud, Kant, Feuerbach, Paik, Emerson, Deleuze… Wystarczy, wszystko to można sensownie zmiksować, a DJ Spooky jest wszak prawdziwym mistrzem w tej dziedzinie.       
Co o tym wszystkim myśleć, co ja o tym wszystkim myślę? Może sami to zobaczycie w moim oku, a właściwie w moim… mózgu. Der Gedankenprojektor (Projektor myśli), to oparta na starym, utopijnym pomyśle Nikola Teslii instalacja, która fotografuje „nasze myśli” wykorzystując supernowoczesne narzędzia wyprodukowane przez koncern ZEISS.  Instalacja prezentowana była we wnętrzach Landesgalerie, gdzie po raz kolejny w ten  sposób spotyka się tradycja z nowoczesnością. Czy można sfotografować nasze myśli, zastanawiał się na początku ubiegłego stulecia geniusz i wynalazca wielu urządzeń elektrycznych, w tym wynalazków związanych z powstaniem radia i telewizji Tesla. Kto chce sprawdzić, co myślałem po odwiedzeniu wielu wystaw, wysłuchaniu koncertów, uczestniczeniu w dużej ilości niezwykłych prezentacji, performace’ów, pokazów, niech zajrzy na stronę www.alien.mur.at/gedankenprojektor/archive.php i wpisze mój numer porządkowy (2008 09 05 51). Kiedy pojawią się zdjęcia siatkówki i tęczówki mojego oka, być może dostrzeże w nich kłębiące się wątpliwości, ale i fascynację jak zawsze nieprzewidywalną i nieustannie zaskakującą sztuką wykorzystującą nowe (i stare) technologie.   

Ars Electronica. Festiwal for Art, Technology and Society. Linz 04-09.09.2008.

Komentarze zablokowano.