To tylko draft

Tekst był publikowany w: „Opcje” 2017, nr 1-2

Kolejna edycja odbywającego się nieprzerwanie od 1989 roku Biennale Sztuki Mediów skłania mnie do bardzo ambiwalentnych refleksji. Z jednej strony szanuję długoletnią  tradycję i ciągłość tego najstarszego w Polsce wydarzenia poświęconego szeroko rozumianej sztuce (nowych) mediów, z drugiej strony jednak mam poczucie, że organizatorzy (Fundacja WRO Centrum Sztuki/Centrum Sztuki WRO) chyba zbytnio ufają własnej omnipotencji, bądź też funkcjonują w ramach nieco autarkicznego systemu (nomen omen) projektując i realizując Biennale.

W jego centrum jest dyrektor artystyczny Biennale od jego początków – Piotr Krajewski, stojący na czele „zespołu” (nie bardzo wiadomo kto wchodzi w jego skład, poza informacją, że jest to „Zespół Centrum Sztuki WRO”). I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie wrażenie, że blisko już trzydziestoletnia odyseja wrocławskiego przeglądu sztuki współczesnej coraz bardziej dowodzi, że bez silnych osobowości zorientowanych we współczesnych trendach dominujących w obszarze szeroko rozumianej sztuki mediów, które mogłyby w daleko większym wymiarze decydować o kształcie WRO – jego dominująca pozycja i brak otwarcia na szerzej pojętą kooperację kuratorską musi przynieść efekty co najmniej dyskusyjne. Niestety, nie w takim sensie, że skłaniają one do dyskusji na tematy zaproponowane przez organizatorów, tylko odnoszące się do pytań o wartość prezentowanych prac, projektów artystycznych, wystaw, ale być może przede wszystkim Biennale jako całościowo postrzeganego wydarzenia artystycznego. Określenie „wydarzenie” biorę w cudzysłów, bowiem z faktu, że coś się wydarzyło nie można automatycznie implikować, że mieliśmy do czynienia z ważnym osiągnięciem w dziedzinie prezentacji najnowszych zjawisk w obszarze sztuki nowych mediów.

Szanując zasługi organizacyjne Centrum Sztuki WRO i dorobek przeszłości można mieć jednak uzasadnione wątpliwości, co do inwencji i kreatywności w tworzeniu kolejnych wizji całościowo zaprojektowanego wydarzenia o spójnym obliczu. Stworzenie od zera Biennale i jego trwanie to osiągnięcie nie podlegające dyskusji, jednak „dożywotnie” sprawowanie funkcji dyrektora artystycznego zawsze stanowi rodzaj niebezpieczeństwa z punktu widzenie jakości imprezy. Zapewne mogłoby być inaczej, gdyby pokuszono się o próbę „dystrybucji autorstwa” i zaproszenia osób z zewnątrz, spoza bardzo przecież ograniczonego liczebnie zestawu pracowników Centrum WRO. Celowo wyostrzam sprawę, mając świadomość, że nie jest tak, iż jedna osoba decyduje o wszystkim, jestem jednak przekonany o konieczności przemyślenia przyszłych edycji Biennale pod tym kątem.

***

Odwiedzając kolejne miejsca, w których  w tym roku ulokowane zostały główne wystawy miałem pogłębiające się wrażenie nie tylko własnej samotności jako widza, ale i poczucie, że tegoroczne WRO w gruncie rzeczy słabo zaistniało na mapie różnorodnych wydarzeń odbywających się we Wrocławiu. Nie mam złudzeń co do obecności sztuki nowych mediów w mainstreamowym art worldzie, to ciągle rodzaj marginesu, o czym łatwo się przekonać z perspektywy kogoś, kto regularnie odwiedza weneckie Biennale sztuki (co potwierdza także tegoroczna, już 57 edycja, którą miałem możliwość już odwiedzić) czy documenta w Kassel (14 edycja, tej odbywającej się co pięć lat ekspozycji, dopiero przede mną).

Dojmujący spokój i pustka w przestrzeniach wystawowych – Muzeum Narodowym („OS/Obiekty systemowe”), Synagodze pod Białym Bocianem i piwnicach dawnego Pałacu Ballestremów („Taki pejzaż”, „Feel Like Self”, „No Body” – to programy wideo), Centrum Sztuki WRO (indywidualna wystawa Norimichiego Hirakawy „Znane, nieznane i (nie)odwracalne”) – być może symbolicznie kumulowały się w  Domu Handlowym Renoma (kolejne prace w ramach prezentacji „OS/Obiekty systemowe” oraz programy wideo). Na kilku piętrach tętniło handlowe życie, na dole w piwnicach mogłem samotnie kontemplować wybrane przez organizatorów prace, których nikt (poza mną) nie oglądał. Niemal dosłownie. Podobnie było w galerii Entropia („REVAMP”). Kiedy w Atelier WRO na Kuźniczej („Impulsy samoistne”) spotkałem bodaj dwie osoby, poza przedstawicielem organizatorów, w pewnym sensie poczułem, że może jednak nie jestem jedynym uczestnikiem WRO przemierzającym Wrocław w celu sumiennego obejrzenia wszystkich wystaw i prezentacji. Gwoli sprawiedliwości muszę dodać, że w Centrum Sztuki WRO była „lista kolejkowa” uczestników, którzy pragnęli doświadczyć „substytucjonalnej rzeczywistości” (substitutional reality) jaką oferowała interaktywna instalacja „The Mirror” stworzona przez kolektyw artystyczny Grinder-Man, okulistę i neurobiologa Naotakę Fujii oraz artystę dźwiękowego  evala. Warto dodać, że projekt ten został zrealizowany we współpracy z jedną z najbardziej znanych na świecie galerii prezentujących sztukę nowych mediów – NTT InterCommunication Center (ICC) w Tokio.

Podczas trwania WRO bywało też zdecydowanie lepiej z frekwencją, zwłaszcza podczas otwarcia w Narodowym Forum Muzyki instalacji Macieja Markowskiego „Mute Music” wykorzystującej utwór Johna Zorna „Dark River” (z płyty „Redbird” wydanej w 1995 roku). Miałem jednak wrażenie, że znaczna część gości bardziej zainteresowana była (ewentualną) obecnością Zorna, niż samą pracą polskiego artysty, znanego ze współpracy z Małymi Instrumentami czy też zespołem Kariera. To bardzo interesujący projekt powstały w efekcie kolejnej już kooperacji WRO z festiwalem Musica Electronica Nova. W ulokowanej na dębowym postumencie komorze z pleksi, w niekończącej się pętli, odtwarzany jest wspomniany utwór Zorna, ale jako że jest to komora próżniowa słuchacze/widzowie mogą doświadczać muzyki wyłącznie za pomocą efektów wizualnych: drgających membran głośników oraz wychylających się wskaźników decybelomierzy. To przewrotna wizualizacja muzyki, instalacja dźwiękowa, która sprowadza fenomeny soniczne do sfery wizualnego ich postrzegania.

John Zorn się jednak na wernisażu nie pojawił, co tłumaczono jego intensywnym przygotowywaniem się do (znakomitego zresztą, co mogłem stwierdzić będąc na nim) koncertu w ewangelicko-augsburskim kościele Opatrzności Bożej. Zorn z towarzyszeniem Ikue Mori (elektronika) improwizował na temat kompozycji z serii czterech albumów (wydanych w latach 2012-2016) „The Hermetic Organ”. Być może zresztą odbywający się równolegle festiwal MEN skutecznie konkurował z wydarzeniami odbywającymi się w ramach Biennale, ja sam mogłem jeszcze uczestniczyć w znakomitym (moim zdaniem) koncercie muzyki Zorna (głównego kompozytora tego festiwalu i jego gościa), w którym The Gnostic Trio (czyli Bill Frisell, Carol Emanuel i Kenny Wollesen) wykonywało jego kameralne utwory zainspirowane muzyką dawną i amerykańskim minimalizmem.

Tym razem sala była pełna i zgotowała owację na stojąco zarówno muzykom jak i samemu kompozytorowi, który słuchał koncertu, jak zauważyłem, a potem pokazał się i podziękował publiczności oraz wykonawcom. Nie miało to wpływu na recenzję jak znalazła się w fachowym „Ruchu Muzycznym” (czerwiec 2017), którego autor – Krzysztof Stefański – uznał występ The Gnostic Trio za „najbardziej rozczarowujący” z całego festiwalowego zestawu. „Wszystkie utwory brzmiały dokładnie tak samo, i stanowiły mdły koktajl skali doryckiej, moll-harmonicznej i medianowych połączeń akordów” – pisał recenzent. Nie podejmuję się polemiki, ja uznaję ten koncert za znakomitą interpretację jednego z nurtów Zornowskiej stylistyki, w tym przypadku najbardziej delikatnego i subtelnego wcielenia jego poszukiwań w obrębie współczesnej muzyki instrumentalnej.

***

Moje krytyczne  wrażenia z kilkudniowego pobytu we Wrocławiu należałoby uzupełnić o szereg dodatków, pamiętając jednak o tym, że „to tylko draft”. Chociażby o ciekawy performans muzyczny Marcina Dymitera („Soundscape set”) odbywający się w przestrzeni miejskiej (przed Barbara Infopunkt), czyli nieopodal wrocławskiego rynku; zdecydowanie mniej interesujący performans „Olga demo” Xawerego Deskura Wolskiego, czy dyskusję Piotra Krajewskiego i Edwina Bendyka odbywającą się pod hasłem „Narysuj mi system” (towarzyszyły jej działania wizualne na żywo wykonywane przez Michała Szotę i Lenę Czerniawską). Po raz trzeci wręczono  nagrody w Konkursie Najlepszych Dyplomów Sztuki Mediów – otrzymał ją Krystian Grzywacz reprezentujący Pracownię Działań Interdyscyplinarnych, Wydział Rzeźby i Intermediów ASP w Gdańsku  za animację „Pustostany”. W konkursie wzięli także udział absolwenci kierunków nowomedialnych z Krakowa, Katowic, Łodzi, Poznania, Szczecina, Warszawy i Wrocławia.

To bardzo cenna inicjatywa, dobrze się stało, że wreszcie młodzi twórcy wypowiadający się poprzez nowe media mogą konfrontować swoje poszukiwania na takim forum. Konkursowi towarzyszyła konferencja „Intermedia a zwrot kinematograficzny” z udziałem gości reprezentujących kilka ośrodków akademickich z Polski (Anna Nacher, Sidey Myoo, Marek Domański i Anita Osuch, Ewa Wójtowicz i niżej podpisany) oraz zagranicy (Mariella Nitosławska). Była to interesująca okazja do dyskusji nie tylko na temat zaproponowany przez organizatorów, czyli Wydział Grafiki i Sztuki Mediów ASP we Wrocławiu oraz Wydział Intermediów ASP w Krakowie, ale też możliwość wymiany doświadczeń pedagogów i studentów, teoretyków i praktyków w zakresie kształcenia na kierunkach obejmujących zagadnienia nowych mediów.

***

Można epatować w materiałach informacyjnych dotyczących Biennale, że po raz kolejny na festiwal zgłoszono rekordową liczbę prac (tym razem ponad 1300), ale brzmi to nieco jak zaklinanie rzeczywistości. Mam uzasadnione przekonanie, że tegoroczna  edycja WRO, niestety, jest dowodem na pewną zapaść tej zasłużonej dla polskiego (i nie tylko polskiego) „środowiska nowomedialnego” imprezy. Można odnieść wrażenie, że przeżywa ona w obecnym kształcie pewien kryzys. Zamknięta w kręgu kilku ciągle tych samych osób, siłą rzeczy nie mogących w sposób pełny śledzić tego, co dzieje się w sferze najnowszych zjawisk w polu sztuki nowych mediów. Można oczywiście po raz kolejny odwołać się do bardzo wybiórczo traktowanego kręgu teoretycznych autorytetów. Tym razem zabrakło na przykład Edwarda E. Shankena, ale jego tekst „Wprowadzenie. Myślenie systemowe. Sztuka systemowa” został użyty jako rodzaj fundamentu teoretycznego pod wątpliwe uzasadnienie przewodniego hasła – „Draft Systems”.

Zacytujmy wypowiedź Piotra Krajewskiego traktując ją bardziej jako wyraz pewnego programu, który tylko w niewielkim stopniu zmaterializował się w kształcie faktycznym Biennale: „Draft Systems, to w naszym zamyśle sposób na pokazanie sytuacji sztuki wobec systemów, a także zarysowanie metody wpływania systemów na sztukę. Nie całościowa wizja, ale szkic wzajemnego wpływu […]. O ile jeszcze ubiegłowieczne systemy miały rozpoznawalną estetykę, tak dzisiejszy jej nie posiada, a nawet nie jest widzialny, choć wszyscy są od systemów uzależnieni. Dlatego cały program Biennale opiera się na tym, jak artyści dzisiaj odnoszą się do różnych systemów: sztuki, wiedzy, codzienności”.

Brzmi to sugestywnie, niestety trudno było odnaleźć te dyskursywnie sformułowane tezy w pracach artystów prezentowanych na WRO 2017. Rozumiem potrzebę systematyzacji, może jednak warto byłoby zastanowić się nad tym, w jaki sposób takie „projekcyjne” hasła bledną w spotkaniu z kolejnymi (często interesującymi) pracami artystów, którzy zapewne nierzadko byliby zdziwieni wpisywaniem ich działalności w konteksty dosyć arbitralnie proponowanych przez organizatorów nadrzędnych haseł i słów kluczowych. A że nie jest to tylko przypadłość relacjonowanego przedsięwzięcia, to już zupełnie inna sprawa.

17 Biennale Sztuki Mediów WRO 2017. „Draft Systems”. 7-21.05.2017

Komentarze zablokowano.