Transmedialny szum pofestiwalowy

Tekst był publikowany w „artPapierze” 2006, nr 7 (55).

 Bywanie na europejskich festiwalach poświęconych sztuce nowych mediów, i szerzej zjawiskom cyberkultury, wiąże się często z doświadczeniami ambiwalentnymi. Oto bowiem będąc na jednej z najważniejszych tego typu imprez po raz kolejny odczuwam brak zjawisk wyjątkowych, nowatorskich, takich, które w momencie kontaktu z nimi zapisują się nie tylko w krótkotrwałej pamięci, ale pozostawiają trwały ślad, osadzają się głębiej, dają poczucie obcowania ze zjawiskami wykraczającymi poza jednorazowość danej ekspozycji, takimi, które będą żyły dłużej aniżeli pamięć o nich w pofestiwalowych relacjach i notach biograficznych ich twórców. Kiedy rozmawiam z dyrektorem artystycznym transmediale – Andreasem Broeckmannem – na krótką chwilę udziela mi się jego, nieco urzędowy (choć przecież w tym środowisku „urzędowość” to określenie niespecjalnie adekwatne) entuzjazm, ale kiedy po jakimś już czasie staram się zrekonstruować najważniejsze wydarzenia tej, odbywającej się już po raz dziewiętnasty, imprezy – mam coraz więcej wątpliwości.
Zapewne to swego rodzaju zawiedziona miłość i nieustanne oczekiwanie na dzieła wybitne, które jakoś „nie chcą” się pojawić; być może to też rodzaj przesytu, nadmiaru, poszukiwania nowości. Ale przecież to właśnie na festiwalu eksplorującym wzajemne napięcia pomiędzy sztuką nowych mediów a społeczeństwem, pomiędzy nowymi technologiami a tradycją sztuki, pomiędzy światem cyfrowym i analogowym – należałoby się spodziewać olśnień, jeśli już nie estetycznych, to przynajmniej rozmaitych „podniet” apelujących zwłaszcza do waloryzacji i zaspokojenia technokulturowej ciekawości. Tej, jaka pobudza wyobraźnię na spotkanie z nową, digitalną sztuką. Niestety tych wrażeń brakuje, pogłębia się raczej wrażenie impasu, powtarzalności, swego rodzaju „poprawności technologicznej” i braku odkrywczości zarazem.
Być może wynika to z nadmiernie rozbudzonych oczekiwań, być może jednak chodzi o coś innego – oto zbyt często zarówno organizatorzy jak i artyści korzystają z wyeksploatowanych szablonów organizacyjnych. Jednym z nich jest nadawanie hasła przewodniego całemu przedsięwzięciu, które bardzo często jest dosyć sztuczna próbą tematyzowania różnorakich przedsięwzięć w ramach odbywającego się festiwalu. Dobrym przykładem takiej „strategii” mogło być tegoroczne transmediale 06 odbywające się pod hasłem Reality Adicts. Naprawdę, nawet przy olbrzymiej dobrej woli i sympatii dla organizatorów, trudno było znaleźć w wielości propozycji festiwalowych jakieś szczególne w  „uzależnienie od rzeczywistości”. Nie pierwszy raz okazuje się, że owo „etykietowanie”, czy mówiąc bez przekąsu „tematyzowanie”, nie sprawdza się. Brzmi to sztucznie, bowiem dziesiątki realizacji, z ponad tysiąca zgłoszonych w tym roku, nie dają się sprowadzić do jakiegoś wspólnego mianownika. Zresztą jaki jest sens takich sztucznych zabiegów?    
Tym razem festiwal odbywał się w niezbyt przyjaznych i funkcjonalnych murach berlińskiej Akademie der Künste. Jak zwykle zaprezentowano wiele prac ubiegających się o nagrody i wyróżnienia, choć prawdę powiedziawszy chyba najbardziej zainteresowanymi osobami w tej materii byli sami artyści. (Przenosiny do nowego miejsca zostały niejako wymuszone, bowiem w roku przyszłym Haus der Kulturen, w którym odbywały się ostatnie edycje festiwalu, będzie zamknięty z powodu renowacji). Nie znaczy to, iż takie realizacje jak: SGM-Iceberg-Sonde Agnes Meyer-Brandis (pierwsza nagroda) czy Vexations Yuko Mohri, Soichiro Miara, propozycja grupy Platonique, -./ (to tytuł pracy) Andresa Ramireza Gaviria (trzy równorzędne drugie nagrody) – nie zasługiwały na uwagę. Ale w gruncie rzeczy, jak zresztą nie tylko na wszelkich typach artystycznych konkursów, sama istota nagradzania prac reprezentujących tak różne podejście do sztuki, a przy tym posługujących się różnymi mediami (interaktywne instalacje, instalacje dźwiękowe, platformy sieciowe, eksperymentalne wideo – to tylko „rodzajowe” wyróżniki nagrodzonych prac) wydaje się wysoce problematyczna. To jednak nie przypadek, że w tym roku zrezygnowano z wszelkich kategoryzacji i podziałów, które obowiązywały w latach poprzednich. Ma to swoje dobre strony, ma też słabości, bo to trochę tak, jak gdyby na jakimś wielkim festiwalu filmowym zestawiano ze sobą dokumenty, filmy animowane, aktorskie fabuły, komputerowe animacje etc. Może zresztą tak powinno się czynić? 
Trochę zatem jest tak, że te nagrody bardziej są potrzebne artystom, którzy mozolnie  potem wpisują je do swoich dossier, tym sposobem tworząc swoją „artystyczną” biografię konkursowo-festiwalową, aniżeli widzom, „zwykłym” uczestnikom tego typu wydarzeń. Chyba że ma się swoje mocne typy i te niestety nie zostają zauważone, wtedy jest powód do wybrzydzania na werdykt jury. Ja miałem taki swój typ – pracę Markusa Kisona Roermond-Ecke-Schönhauser, niestety praca została pominięta w werdykcie. (Zainteresowanych choćby pobieżnym zorientowaniem się w charakterze wszystkich wspominanych przeze mnie realizacji odsyłam do kompetentnie i fachowo przygotowanego serwisu internetowego festiwalu: www.transmediale.de).
Aby jednak festiwal sztuki nowych mediów mógł zaistnieć w szerszej przestrzeni społecznej konieczne jest (oprócz tematu przewodniego – Reality Adicts) skonstruowanie wystawy wiodącej, która trwa dłużej niż sama impreza i stanowi nie tylko jego wizytówkę, ale i magnes przyciągający zwiedzających. W tym roku misję kuratorską powierzono francuskiej teoretykowi, krytykowi, kuratorce wielu wystaw nowych mediów Anne-Marie Duget, ta zaś zaproponowała tytuł wystawy odwołujący się do tradycji Fluxusu, a ściślej do pracy George’a Maciunasa z roku 1971 (Flux Smile Machine) i tym sposobem powstała ekspozycja zatytułowana Smile Machines, eksplorująca zagadnienia humoru, sztuki i technologii. I chociaż zestaw prezentowanych artystów wygląda interesująco, bowiem pokazywane były prace m. in. Nam June Paika (Der Denker – TV Rodin, 1976-1978), Antoniego Muntadasa (Slogans, 1987), Jima Pomeroy’a (Apollo Jest u.a., 1979), Simona Penny (Petit Mal, 1989-2005, Michaela Snowa (That/Cela/Dat, 2001), Jodi (Max Payne Cheats Only Gallery, 2005), to wystawę trudno uznać za wydarzenie. Przywołane nazwiska, nawet dla średnio zorientowanych i zainteresowanych sztuką nowych mediów widzów, brzmią znajomo i mogą intrygować, jednak w rzeczywistości okazało się, co niestety często w takich sytuacjach się zdarza, iż w wielu przypadkach związek ich prac z głównym tematem jest wysoce problematyczny. To, co w teoretycznych rozważaniach Duget pomieszczonych w katalogu wystawy brzmi przekonywająco, wcale nie musi potwierdzać się w sali wystawowej. I nie pomoże nawet zaproszenie francuskiego filozofa Dominique’a Nogueza, który w ostatnich swoich publikacjach (na przykład w L’Homme de l’humour, 2004) próbuje dowieść, że obok Tristana Tsary, to Włodzimierza Iljicza Lenina należy uznać za inicjatora nie tylko rewolucji  sowieckiej, ale i dadaizmu. Przyznaję, że szybko zresztą opuściłem salę, w której mówił francuski filozof, bo jakoś brakowało w jego rozważaniach na temat humoru – humoru właśnie.  
 Warto zaś zwrócić uwagę na pewną zmianę, która pojawiła się w samej nazwie festiwalu: dotychczasowa formuła – „międzynarodowy festiwal sztuki mediów” – została zastąpiona następującą: „festiwal sztuki i kultury cyfrowej”. Andreas Broeckmann słusznie zwraca uwagę, iż określenie „sztuka mediów” (w domyśle chodzi rzecz jasna o sztukę mediów elektronicznych, nowych mediów) jest w gruncie rzeczy mało precyzyjne, bowiem ma ono wydźwięk tautologiczny, jeśli zgodzimy się, a o to chyba nie trudno, że sztuka zawsze posługiwała się mediami, jej istotą jest właśnie „medializm”. „Medialność” czy „interaktywność”, przekonuje słusznie dyrektor artystyczny festiwalu, nie są zatem jasnymi kryteriami. Dlatego już dwa lata temu zrezygnowano z trzech kategorii, w jakich przyznawano nagrody w poprzednich edycjach (były to: interaktywność, obraz i software). A zatem chodzi generalnie o zjawiska artystyczne w kontekście przełomu digitalnego w kulturze, albo lepiej technokulturze. Choć technologiczne konteksty są oczywiście bardzo istotne, to organizatorzy świadomie nie chcą sprowadzać imprezy wyłącznie do tego wymiaru. Mając świadomość „digitalizacji” kultury jednocześnie nie można tego zjawiska fetyszyzować. 
 Jedno wszak  nie ulega zmianie. Festiwale sztuki cyfrowej, cybersztuki i szerzej wydarzenia z kręgu cyberkultury potrzebują, mimo wszelkich krytycznych uwag, takich międzynarodowych forów, na których spotykają się, najczęściej zresztą starzy, dobrzy znajomi. Bez nich ciągle przecież niszowe, jak by na to nie spojrzeć, i mało znane fenomeny artystyczne miałyby jeszcze trudniejszą drogę dotarcia do świadomości odbiorców. Bo oprócz wspominanych stałych bywalców tego typu spotkania są zazwyczaj dobrą okazją poszerzania kręgu uczestników cyberkulturowego ruchu.

transmediale.06. Festival for Art and Digital Culture. 03.02-07.02. 2006. Berlin.

Komentarze zablokowano.