Koniec telewizyjnych gatunków – niech żyją formaty

Wiesław Godzic, Telewizja i jej gatunki. Po „Wielkim Bracie”

Tekst był publikowany w  „Zeszytach Telewizyjnych” 2004, nr 6.

Być może trudno w to uwierzyć, ale gdyby dokonać przeglądu autorskich monografii dotyczących telewizji – napisanych przez polskich badaczy – to tylko z lekką przesadą można by stwierdzić, iż na ich policzenie wystarczą palce obu rąk. Liczba prac zbiorowych zresztą wcale też nie jest imponująca. Jednocześnie książki takich autorów jak Marcin Czerwiński (Telewizja wobec  kultury 1973), Włodzimierz Sappak (Telewizja i my 1976), Krzysztof Teodor Toeplitz (Szkice edynburskie czyli system telewizji 1979) czy Aleksander Kumor (W stronę telewidza. Studia i szkice 1988) – dzisiaj można czytać wyłącznie jako swoiste świadectwa czasu, bowiem ich wartość jako prac tłumaczących fenomen telewizyjnego medium jest dzisiaj znikoma. W ostatnich latach ukazało się kilka, kilkanaście książek poświęconych telewizji, ale jeśli weźmiemy pod uwagę miejsce i rolę telewizji w panoramie medialnej naszej rzeczywistości, to sytuacja wydaje się cokolwiek zdumiewająca.
A do tego na te kilkanaście pozycji składają się wydawnictwa z różnych półek refleksji – od osobistych wspomnień „obserwatorów uczestniczących” (choćby Telewizja naga  1991, Aleksandry Jakubowskiej i Jacka Snopkiewicza czy Prywatna historia telewizji publicznej  2002, Tadeusza Pikulskiego), przez zbiory tekstów krytycznych (Pies na telewizję 1999, Tomasza Raczka), próby monografii konkretnej stacji telewizyjnej (Pod słońcem POLSATU  2000, Tadeusza Święchowicza), opracowań faktograficznych (Za chwilę dalszy ciąg programu. Telewizja Polska czterech dekad 1952-1989 2003, Andrzeja Kozieła), historycznych (Telewizja w systemie politycznym i medialnym PRL. Między polityką a widzem 2003, Katarzyny Pokornej-Ignatowicz) po socjologiczną publicystykę (Triumfujące profanum. Telewizja po przełomie 1989 2002, Teresy Boguckiej). Jeśli zaś chodzi o, by tak rzec, refleksję naukową dotyczącą telewizyjnego medium, to w tym obszarze sytuacja wygląda więcej niż skromnie.
Dokonałem tego, z oczywistych względów niepełnego, wyliczenia, by tym mocniej podkreślić fakt, iż Wiesław Godzic jest obecnie w obszarze polskiego piśmiennictwa teoretyczno-telewizyjnego właściwie bezkonkurencyjny – nie dlatego, by nikt z polskich szeroko rozumianych znawców mediów nie zajmował się teorią telewizji, ale dlatego, że właściwie nikt oprócz niego nie robi tego w sposób systematyczny. Rezygnując przy tym (przynajmniej w tym okresie swej naukowej aktywności) z bycia omnipotentnym teoretykiem zarówno kina, jak i telewizji, po drodze zaś, czy na boku, uzurpowania sobie prawa do nieskrępowanego wypowiadania się na temat wszelkich mediów audiowizualnych (i nie tylko). To „zawężenie” (cudzysłów niezbędny, jeśli wziąć pod uwagę przedmiot opisu) obszaru badawczego i konsekwencja w próbie podążania za zmianami, jakie dokonują się w sposobie funkcjonowania telewizyjnego medium – zasługuje  na szacunek. Nie od rzeczy będzie przypomnienie, że to już trzecia książka Godzica poświęcona telewizji opublikowana na przestrzeni ostatnich kilku lat. W 1999 autor wydał  Telewizję jako kulturę, dwa lata później Rozumieć telewizję, obecnie zaś do rąk dostajemy Telewizję i jej gatunki. Po „Wielkim Bracie”. A przecież swoistym rekonesansem albo rozpoznaniem pola badawczego była już książka Oglądanie i inne przyjemności kultury popularnej (1996) w sporych fragmentach poświęcona właśnie „telewizyjnym przyjemnościom”. I by tę wyliczankę uczynić kompletną dodajmy pracę redakcyjną nad książką Podglądanie Wielkiego Brata (2001), ważną choćby z tego powodu, że zapewne stanowiła ona swoisty poligon pomysłów i refleksji, które doprowadziły do omawianej w tym miejscu pozycji.
Od razu trzeba powiedzieć, iż  ta obfita „produkcja” pisarska ma swoje dobre jak i złe strony. Siłą rzeczy muszą pojawić się pewne powtórzenia argumentacji, passusy, które, zwłaszcza dla sumiennego czytelnika poprzednich książek, wydają się znajome, jednak te drobne „niedogodności” nie mogą przesłonić autentycznej poznawczej wartości także najnowszej książki Godzica. Bez względu na to, w jakim stopniu zgadzamy się z podstawowymi tezami autora. Teoretyczna i metodologiczna baza rozważań autora pozostaje niezmienna – mówiąc najkrócej jest nią przywiązanie do tradycji brytyjskich badań kulturowych, a zatem prac, które powstawały w Centre for Contemporary Cultural Studies (CCCS) Uniwersytetu Birmingham. Ale od razu trzeba dodać, iż autorem patronującym Godzicowi jest amerykański kulturolog John Fiske, sam czerpiący z dorobku Birminghamczyków, w tym nade wszystko prac Stuarta Halla i Raymonda Williamsa.
Fiske w jednym ze swoich tekstów wyrażał przekonanie, iż dla pewnego typu refleksji nad telewizją przełomowe znaczenie miał artykuł Halla zatytułowany Kodowanie i dekodowanie, bowiem w nim z całą mocą pojawiła się koncepcja mówiąca, iż „programy telewizyjne nie posiadają jednego znaczenia, ale stanowią względnie otwarte teksty, które różni odbiorcy mogą odmiennie odczytywać”. We wstępnych partiach Telewizji jako kultury Godzic przyjmuje ową „semiotyczną aktywność widzów” jako swego rodzaju aksjomat i jest mu wierny w kolejnych swoich pracach, także w tej ostatniej, w której mówi o widzu jako „producencie kulturowych znaczeń”. Jeszcze dobitniej brzmi taka deklaracja: „W tej książce interesuje mnie natomiast to, co, mimo woli nadawcy, jest osiągane przez widza w kontakcie z przekazem” (s. 51). Taka perspektywa daleka jest od powszechnego, zwłaszcza w wydaniu publicystycznym, pesymistycznego przekonania, iż to media (w tym telewizja) „używają” nas jako odbiorców, całkowicie nami manipulując, a nie my „używamy” mediów, świadomie się nimi posługując. Ciekawe, iż ta pierwsza opcja jest niemal powszechna wśród tak zwanych intelektualistów, którzy co prawda niewiele wiedzą na temat teoretycznych i praktycznych uwarunkowań funkcjonowania telewizyjnego medium, ale oczywiście zawsze wiedzą lepiej, czego pragną „masy”, a właściwie czego powinny pragnąć. Ten ton – powracający jako lejtmotyw chociażby w książce Boguckiej – wyższości i omalże pogardy dla wszystkiego tego, co proponuje telewizja, nieważne czy publiczna czy komercyjna – jest całkowicie obcy Godzicowi. Nie ma on ambicji nikogo pouczać, no chyba że właśnie dyskretnie, ale wyraźnie akcentuje wyraźny brak kompetencji i w efekcie swoistą ortodoksję zatroskanych twórców i krytyków „kultury wysokiej”, jak gdyby dzisiaj to określenie (oczywiście w opozycji do „kultury niskiej”) miało jeszcze jakikolwiek eksplikatywny sens.
 Dodajmy do tego głęboki dystans, jaki autor zachowuje wobec – nazwijmy to tak w uproszczeniu – totalizujących ujęć krytycznych w odniesieniu do telewizji, wywodzących się w prostej linii z Dialektyki oświecenia Maksa Horkheimera i Theodora W. Adorna, a także tradycji „szkoły frankfurckiej”,  którzy patronują (nawet, jeśli sami autorzy tego nie wiedzą, albo się do tego nie przyznają), takim radykalnym krytykom telewizji jak Jerry Mandera, Neil Postman czy Jonathan Freeland, cytowany przez Godzica, uważający, że telewizja to „onanizm dla wzroku i chloroform dla mózgu” (s. 14).
O czym zatem jest ta książka? W pierwszym rzędzie o generalnej zmianie telewizji jaka dokonała się za sprawą pojawienia się, rozwoju, a właściwie inwazji w ostatnich latach telewizji rzeczywistości (TR, reality tv); w tym zaś procesie najważniejsze, przełomowe znaczenie ma oczywiście Big Brother, co znalazło swój wyraz w podtytule książki, dlatego też analizie tego reality show poświęcono szczególnie dużo miejsca i uwagi.  Owa symboliczna cezura wydaje się nie podlegać dyskusji, choć momentami odnoszę wrażenie, że Godzic popada w lekką przesadę, kiedy broniąc (słusznie) tego programu przed jednostronną i najczęściej miażdżącą krytyką, pomawianiem go o wszelkie zło i deprawację polskiego społeczeństwa (wystarczy przypomnieć sobie wypowiedzi niektórych członków KRRiTV) dostrzega „istotną wagę tego programu dla kultury polskiej” (s. 134), albo pisze, iż „potrafi [on] odkryć takie prawdy o współczesnych Polakach, jakie w innych rodzajach sztuk i komunikatach albo nie są widoczne, albo są kłamliwie przedstawione” (tamże). O ile z tym drugim stwierdzeniem jeszcze w części można się zgodzić, to pierwsze dla mnie brzmi jednak przesadnie.
Jednak główna uwaga – zgodnie z tytułem – skierowana jest na problematykę telewizyjnych gatunków. O ile badania nad gatunkami w teorii kina mają swoją bogatą tradycję, to w obszarze telewizjoznawstwa, zwłaszcza na polskim gruncie, jest to problematyka prawie nieobecna i tutaj po raz kolejny praca Godzica jawi się jako przedsięwzięcie pionierskie. Autor uznając za cztery najważniejsze gatunki omawianego przełomu wiadomości, seriale, talk shows i teleturnieje analizuje ich istotę i miejsce w strumieniu telewizyjnym, bo w gruncie rzeczy tylko w kontekście strumienia, a nie analizy pojedynczych programów, można dokonywać diagnozy stanu współczesnej telewizji. Ale kwestia fundamentalna książki – owa konieczność podjęcia problematyki gatunków telewizyjnych – od początku rozpatrywana jest niejako w cieniu świadomości, iż oto jesteśmy świadkami ich faktycznego końca, bowiem dziś zastępowane one są przez formaty. Format zaś „w dużym stopniu przeczy gatunkowi – ponieważ zaprzecza ciągłości. Wyjmuje to, co mu się podoba z tradycji, i szkicuje ramy czegoś zupełnie nowego. Format sytuuje się więc poza pojęciem gatunku” (s. 252). Jednocześnie BB (jako synonim reality show) konsekwentnie określany jest przez autora mianem megagatunku, czasem supergatunku, który… nie jest gatunkiem (czy jest zatem formatem?). Ten nie tylko terminologiczny i teoretyczny problem wydaje się być jedną z najważniejszych cech, które na nowo definiują i różnicują dwa telewizyjne paradygmaty: paleo- i neo-telewizji. Pojęcia te użyte po raz pierwszy przez Umberto Eco, chociaż bardziej kojarzone z głośnym esejem Francesco Casettiego i Rogera Odina (Od paleo do neo-telewizji. W perspektywie semiopragmatyki) weszły na stałe do słownika autorów piszących o przemianach współczesnej telewizji.
Jesteśmy zatem świadkami końca gatunków, jako swoistego systemu, na którym opiera się porozumienie uczestników telewizyjnych procesów komunikacyjnych, nadawców i odbiorców. Jeśli „reality show pomieszał wszystko ze wszystkim: wszystko, co dotychczas funkcjonowało w genologii telewizyjnej w miarę stabilnych szufladkach” (s. 258), jeśli pozostały tylko super- mega- hipergatunki, to po co był ten cały szum? Wartość książki Godzica polega niewątpliwie na wnikliwym i rzetelnym opisie czegoś, co się kończy, a jednocześnie jest in statu nascendi. Choć mam wątpliwości, czy w istocie przyszłością telewizji jest sytuacja, którą Godzic nazywa Demopticonem (nadchodzącym po Benthamowskim Panoptikonie i Synopticonie Mathiesena przywołanym przez Zygmunta Baumana we wnikliwym tekście o BB). „Wyraża ona przyszłość sceny medialnej, na której zwyczajni ludzie odwracają kamery w kierunku swojej postaci w geście Filipa Mosza z Amatora Kieślowskiego” (s. 274). Zresztą trzeba dodać, że to już się stało, tylko w innym miejscu – w sieci, za sprawą webkamer transmitujących nie tylko erotyczne live show niezliczonych rzesz pań gotowych na wszystko.
W książce Godzica zaprezentowano szereg interesujących i kompetentnych analiz programów TR (np. pouczająca analiza porównawcza Faktów i Wiadomości, rozmaitych faction-genre, „trash tv”, relacji z obrad komisji sejmowej powołanej do zbadania afery Rywina, docu-soap, „lokalnego infotainmentu”, czyli krakowskiej Kroniki, by wymienić tylko część), które mogą służyć jako swego rodzaju wzór telewizyjnej krytyki naukowej (mam świadomość niejednoznaczności tego pojęcia). I choć z wieloma z nich można się nie zgadzać, można podważać zasadność tak wysokiej oceny na przykład Kiepskich, można polemizować z generalnie negatywną oceną telenowel dokumentalnych, będących swoistą odpowiedzią telewizji publicznej na reality tv w stacjach komercyjnych, wedle autora bliskich formule mock-documentary, można wybrzydzać, że zdarzają się partie mniej interesujące, znaleźć też można w pracy drobne uchybienia redakcyjne (Andrzej Zalewski, autor świetnego studium poświęconego reality shows, konsekwentnie i w tekście, i w indeksie, i w bibliografii funkcjonuje jako „Zaleski”), to jednego nie można autorowi odmówić – autentycznej, poznawczej pasji. Można kwestionować pewne sądy, zgadzam się na przykład z wątpliwościami, które już wyraził na tych łamach Mirosław Przylipiak, że związek BB z formułą filmu dokumentalnego jest dosyć wątpliwy, więcej  można byłoby znaleźć różnic niż podobieństw pomiędzy nimi, ale to zapewne wynika z już wspominanej niskiej oceny docu-soaps i wyraźnej sympatii dla reality shows w różnej postaci („Wydaje się, że reality show jest bliższe codzienności naszego doświadczenia” – pisze Godzic, s. 209. To chyba jednak sprawa problematyczna i o wiele bardziej skomplikowana), choć autor zastrzega się, że nie jest „apologetą” tego rodzaju programów (s. 228). Wiesław Godzic w tok dyskursu naukowego przecież zaskakująco często wtrąca zdania bardzo osobiste, które dla zwolenników „twardej”, „naukowej poprawności” mogą wydawać się zgrzytem, ale mnie wcale nie rażą, wręcz przeciwnie – pogłębiają tylko przekonanie, że obcuję nie tylko z prawdziwym fachowcem wykonującym porządnie swoją robotę, ale przy tym autentycznym – jakby to banalnie nie zabrzmiało – pasjonatem telewizji. „Lubię Mozarta – prawie całego. Chętnie słucham Brahmsa, do IV Symfonii mam stosunek osobisty i niepowtarzalny. Słucham poza tym mnóstwo innej muzyki i jestem nieźle edukowany w wysokiej sztuce. To wszystko nie przeszkadza mi oglądać Kiepskich  razem z rodziną” (s. 247). Takie wyznanie „permisywnie nastawionego liberała, dla którego nawet Wielki Brat i Świat według Kiepskich mogą zawierać elementy sprzyjające refleksji i wzbogaceniu świata oglądającego” (s. 62) dla wielu może zabrzmieć jak bluźnierstwo. Aby jednak badać i rozumieć fenomeny współczesnej kultury popularnej – w tym także telewizji – nie można jej traktować z pobłażliwą wyższością, często przeradzającą się w pogardę.    
 

Wiesław Godzic, Telewizja i jej gatunki. Po „Wielkim Bracie”. UNIVERSITAS. Kraków 2004, s. 292.
 

Komentarze zablokowano.